Na początku 2008 roku postanowiliśmy zorganizować wyprawę na Huculszczyznę, by spróbować zaobserwować jeden z najciekawszych obrzędów kolędniczych w Europie. Ruszyliśmy tam bez sprecyzowanego planu i jakiegokolwiek wsparcia finansowego.

Dzięki pewnej intuicji, zasłyszanym i wyczytanym historiom o regionie i tamtejszych, bogatych zwyczajach kolędniczych, szczęściu ale przede wszystkim uprzejmości przypadkowo napotkanych gospodarzy mogliśmy być świadkami niezwykłej wizyty kolędniczej w jednej z huculskich chat w Krzyworówni.

Początkowo obserwowaliśmy wydarzenia z pewnego dystansu, starając się nie zakłócać ich rytmu, zajmując wydzielone  miejsca w rogu pokoju. Jednak, jako, że  spotkania  takie rządzą się własną, trudną do przewidzenia dynamiką, po pewnym czasie wytworzył się między nami, gospodarzami i kolędnikami pewien szczególny rodzaj relacji w którym było miejsce na dialog,  wymianę  toastów,  przemów i  pieśni. Pomogły nam w tym zapewne zarówno wcześniejsze polskie doświadczenia kolędnicze, znajomość kilku kolęd ukraińskich (które ukradkiem podśpiewywaliśmy z gospodarzami co od razu zjednało nam ich sympatię) jak i części starego, polskiego repertuaru.
Zdaje się, że ten rodzaj wymiany był, i dla nas, i  - ku naszemu zdumieniu - dla samych Hucułów najbardziej zaskakujący i ważny. Szczególnie kiedy mogliśmy wspólnie śpiewać niektóre powtarzalne partie, czy odpowiadać polskimi kolędami posiadającymi podobną do wykonywanych przez nich strukturę, funkcję czy treść. Taka wymiana spowodowała, że najwyraźniej udało nam się przekroczyć ważną granicę, biorąc tym samym udział w wydarzeniach nie na zasadach turystów, obserwatorów czy konsumentów, ale  współuczestników (jak określili to sami kolędnicy).
Było to jedno z najgłębszych i najmocniejszych doświadczeń. Do dziś pozostajemy pod wielkim wrażeniem  obcowania z tak mocną, żywą tradycją, siły płynącej ze świadomości własnej tożsamości, ale i umiejętności celebrowania święta, oraz otwartości tych ludzi.
Sama wizyta kolędnicza trwała do późnej nocy (około pięciu godzin) i zakończyła się biesiadą z gospodarzami (u których w konsekwencji zostaliśmy na noc). Po raz kolejny okazało się, że dopiero „oddając się w ręce” osób (by użyć określenia R. Kapuścińskiego) napotkanych w drodze można doświadczyć głębi relacji z drugim człowiekiem.

W Werchowynie (dawne Żabie)  spotkaliśmy się też z Romanem Kumłykiem – jednym z najbardziej znanych huculskich muzyków, założycielem zespołu Czeremosz oraz twórcą swego prywatnego Muzeum Huculskiej Muzyki.

Dzięki kontaktom przyjaciół trafiliśmy również do Krzyworówni, do  Mychajło Nyczaja - zielarza, znachora, czarownika zwanego karpackim molfarem.

W wyprawie udział wzięli: Weronika Fibich, Stanisław Bielecki i Rafał Foremski.